Sławoj Viadriner Sławoj Viadriner
98
BLOG

Trup i szabla. Lizbona na poważnie.

Sławoj Viadriner Sławoj Viadriner Polityka Obserwuj notkę 11

Na łamach S24 powrócił temat Traktatu z Lizbony i jego ratyfikacji w Niemczech. Wiąże się to zapewne z głosowaniem w Bundestagu z początku września, w którym przyjęto ustawę wprowadzającą Traktat. Jeden z użytkowników Salonu- amsok, umieścił na swoim blogu tłumaczenie ustawy na język polski, co powinno być pomocnym źródłem dla wszystkich wielbicieli tego tematu, którzy nie znają języka niemieckiego. Niestety zerowa ilość komentarzy pod tą notką świadczy niestety o nikłym zainteresowaniu ze strony ‘blogosfery’, która jeszcze jakiś czas temu z entuzjazmem i wielkim zapałem mieszała w lizbońsko- niemieckiej zupie. Widocznie należy poczekać aż pojawi się jakiś skrypt na portalu opiniotwórczej gazety.

 

Stan rzeczywistej znajomości problematyki odzwierciedlają komentarze umieszczane przede wszystkim pod blogiem Stefana Hambury, choć nie tylko. Właściwie każda dyskusja w tym temacie ogranicza się mówiąc obrazowo do trupa w szafie i szabelki. Trup w szafie ma fizjonomię Fryderyka Barbarossy, ubrany jest najczęściej w lekko brunatny mundur i ma funkcję klasycznego straszydła, które szczelnie wypełnia przepaść niewiedzy i pozwala poczuć się pewnie w gąszczu pułapek, które zastawił na nas Traktat. W parze z trupem pojawia się szabelka którą można pogrozić i np. wysłać Prezydenta do TK, wezwać do veta lub rozpisania  referendum, aby Pani Gienia z Panem Włodkiem mogli świadomie zdecydować TAK czy NIE. Przytomność wyboru będzie zagwarantowana tym, że równie świadomie wybrani posłowie objaśnią co i jak jest z tą Lizboną. Sprawa jest zatem prosta, skoro Niemcy mogli tak zrobić to możemy i my! Nieważne jest dlaczego BVerfG orzekł tak a nie inaczej to w tym przypadku jest nieważny szczegół. Nie ważne jest również pytanie czy w tym momencie proponowane powyżej rozwiązania byłby w faktycznym interesie naszego kraju. Gdyby te aspekty grały jakąś rolę byłaby o nich mowa i padałyby argumenty, bez nich pozostają tylko emocje i to te historyczne- w końcu Polacy to taki naród, co kupując rzodkiewkę myśli o historii.

 

W gąszczu zmartwień i złorzeczeń większości komentatorów nie pojawił się np. wątek deficytu demokracji, który leży u podstaw uzasadnienia BVerfG. Nie ma też mowy o faktycznych skutkach orzeczenia dla funkcjonowania UE, w sytuacji gdy niemiecki rząd w wielu sprawach zostaje związany stanowiskiem parlamentu. Pojawia się bowiem pytanie, jak będzie działać polityka europejska Niemiec, w sytuacji gdy kanclerz w wielu aspektach będzie musiał czekać na ‘klepnięcie’  Bundestagu? O skuteczność procedur ustawodawczych UE byłbym raczej spokojny, przynajmniej w takim zakresie, w jakim funkcjonowały do dziś. Problemem jest jednak poszerzenie integracji, która w świetle wszystkich wydarzeń stoi pod dużym znakiem zapytania.

 

 BVerfG słusznie zauważył, że niektóre postanowienia Lizbony pozawalają Wspólnocie wkroczyć na nowe obszary silnie i tradycyjnie związane z suwerennością państwową i dlatego należy zagwarantować demokratyczną kontrolę takich działań. Tok rozumowania w tym miejscu jest prosty i uzasadniony: skoro w klasycznym założeniu suwerenem jest naród (chociażby był nim ‘naród europejski’) to jest on jedynym podmiotem, który ma prawo delegować wykonanie władzy na wybrane osoby i tylko te osoby są władne do kształtowania sytuacji obywateli. Jeżeli przyjmiemy, że najważniejsze organy UE nie pochodzą z wyborów i jako takie nie podlegają istotnej, demokratycznej kontroli np. Parlamentu Europejskiego to nie może być mowy o pogodzeniu tego z zasadami wyrażonymi nie tylko w teoretycznych założeniach demokratycznego państwa, lecz również z konkretnymi zasadami prawnymi zawartymi w tym przypadku w niemieckiej GG. Należy mieć również świadomość, że Niemcy nie po raz pierwszy i pewnie nie po raz ostatni wyrazili swoje ‘tak, ale’ dla integracji. Dla przykładu można przywołać tzw. orzeczenia „Solange” wydane przy okazji ratyfikacji Traktatu z Maastricht, które dotyczyły ochrony praw podstawowych zagwarantowanych w GG. Dzisiejsi ‘komentatorzy’ skomentowaliby takie stanowisko jako bezprecedensowe ogłoszenie prymatu prawa niemieckiego nad europejskim. Pewnie dopiero po latach by doczytali, że przywołane orzeczenia zakładały przede wszystkim, iż niemieckie zasady dotyczące praw odstawowych miały ‘pierwszeństwo’ do czasu zapewnienia przez WE przynajmniej takiej samej ochrony, jaką gwarantuje GG. Ten ‘mały’ szczegół byłby zapewne niewidoczny w całej dyskusji, zupełnie tak jak deficyt demokracji w debacie na temat Traktatu z Lizbony.

 

Daleki jestem od formułowania tez o podstępnym planie zdominowania UE pod dyktando czarnego orła. W mojej opinii u podstaw problemu leżą zupełnie inne problemy, niż do wszystkiego pasujący Drang nach Osten.  Paradoksalnie zaryzykowałbym nawet twierdzenie, iż niemieckie rozwiązanie może doprowadzić do osłabienia ich pozycji w UE, w zależności od tego jak będzie wyglądała współpraca na linii kanclerz – parlament. Trudno bowiem sobie wyobrazić realizację jakichkolwiek założeń pogłębienia integracji w sytuacji, gdy Berlin w swoich poczynaniach byłby rozdarty pomiędzy dwa ośrodki w tym jeden wybitnie kolegialny, w którym o zgodę często może być trudno.

 

Uwaga wyprzedzająca: jestem Polakiem, mieszkam w Polsce, lubię Polskę, Polska mnie wykształciła i dała pracę. Proszę zatem o darowanie sobie uwag natrętnie celowanych tylko i wyłącznie w mój nick.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka